Co do bzdur umieszczonych w tym poście, to zamierzam kontynuować pisanie :) bardzo mi przypasował główny bohater. Jesteśmy do siebie podobni.
Dudniąca
mi w uszach krew zagłusza wszystkie dźwięki i myśli, które pchają się do mojej
głowy tłumnie jak nigdy. Dziękuję jej w duchu za to. Wiatr smaga moje futro, pcha
w przeciwną stronę. Mimo tego brnąć muszę przed siebie, serce wali jak młotem.
Łapy gładko przesuwają się po twardym betonowym podłożu, ledwo odrywając się od
ziemi. Jestem jak cień, przemieszczam się lekkim chodem, krokiem
charakterystycznym tylko dla mojego gatunku. Wzrok mam wbity w jeden nic nie
znaczący punkt, choć wiem, że nie powinienem. Mimo, że jest środek nocy, a po
jaśniejącym na czarnym niebie księżycu widzę, że zbliża się północ, to
zagrożenie ze strony blaszanych machin i Pięciopalczastych nie straciło na
sile. Sam nie wiem, kiedy zacząłem negatywnie się do nich odnosić. Strach
pomyśleć, że jeszcze… wzdrygnąłem się na samą myśl, że jeszcze parę dni temu
sam miałem futro tylko na… tylko na czubku głowy. Nie oglądam się za siebie,
nie mam tego w zwyczaju, poza tym, muszę się spieszyć. Zawsze ja miałem
najdalej na Spotkania. Skała zawsze wyznaczał na nie miejsca wyjątkowo daleko
od mojej ludzkiej siedziby. Znów, nie mam pojęcia który raz tego wieczoru
nawiedza mnie myśl o stalowoszarym kocurze. Krążą pogłoski, że od siedmiu
wiosen nie przemienił się ani razu, ale nikt nie ma odwagi go zapytać. Nie bez
powodu piastuje rolę swoistego Alfy, najważniejszego samca w grupie. Przyspieszam
jeszcze bardziej. Nie mogę się spóźnić. Po tym jak straciłem stanowisko Bety,
Skała wyładowuje na mnie całe napięcie za każdym razem, kiedy postąpię nie do
końca tak, jak chciał.
Z zamyślenia wyrywa mnie dobrze znany mi dźwięk: przerażający, ogłuszający wrzask blaszanej maszyny. Dźwięk wydaje się być tak głośny, że byłby w stanie obudzić całe miasto a nawet śpiące za horyzontem słońce. Sztywnieję na środku jezdni w moment, wbijam wzrok w oślepiające światła, niczym sarna, która w złym momencie wybiegła na szosę, tkwię jak zaklęty. Podkulam puchaty ogon i zanim zdążam do końca zorientować się, co się dzieje, machina przejeżdża nade mną, krzycząc jeszcze przez chwile. Trwam jeszcze parę sekund na śmierdzącym spalinami asfalcie, potrząsam głową i ruszam w dalszą drogę. Tym razem już bardziej zważając na otoczenie.
Z zamyślenia wyrywa mnie dobrze znany mi dźwięk: przerażający, ogłuszający wrzask blaszanej maszyny. Dźwięk wydaje się być tak głośny, że byłby w stanie obudzić całe miasto a nawet śpiące za horyzontem słońce. Sztywnieję na środku jezdni w moment, wbijam wzrok w oślepiające światła, niczym sarna, która w złym momencie wybiegła na szosę, tkwię jak zaklęty. Podkulam puchaty ogon i zanim zdążam do końca zorientować się, co się dzieje, machina przejeżdża nade mną, krzycząc jeszcze przez chwile. Trwam jeszcze parę sekund na śmierdzącym spalinami asfalcie, potrząsam głową i ruszam w dalszą drogę. Tym razem już bardziej zważając na otoczenie.