Zanim ktokolwiek to przeczyta... mam do powiedzenia parę rzeczy. Mam w głęboko w poważaniu, że moje zdania są złe, że mam złą składnie, że czasem źle dobieram przypadki, że stawiam przecinki tam, gdzie mi się podoba, a nie, gdzie powinnam. Tekścik napisany parę miesięcy temu, kiedy urodziły się w moim domu kocięta :) miłej lektury.
Na początku była ciemność. Nie "słowo", nie
"chaos". Tylko ogromna, nieprzenikniona Ciemność, której nie przerywał nawet najmniejszy promień światła. Była jednocześnie przyjemna, bezpieczna jak i przerażająca. Jednak moje oczy przywykły do niej szybko, choć właściwie nie miałem do końca świadomości, że je mam.
Po niej zjawiła się Cisza. Ta była jeszcze gorsza od Ciemności. W tej swojej okropnej cichości była tak głośna, że można było poczuć ból. Władała całym ciałem, nie pozwalała na jakikolwiek ruch. Ale tylko przez chwilę. Moje uszy przywykły również do niej.
Kolejny przyszedł Chłód. Wtargnął do cichego i ciemnego pomieszczenia zwanego umysłem i trzasnął drzwiami, niemal nie wyrywając ich z wątłych zawiasów. Ciepło, z którego mnie wyrwano, wołało do mnie tęsknie a ja nie byłem w stanie zrobić nic, żeby wrócić do poprzedniego stanu.
Tak, więc taki stan rzeczy trwałby zapewne o wiele, wiele dłużej, gdyby nie Dotyk. To było pierwsze co tak naprawdę mi się spodobało. Był w jakiś dziwny sposób kuszący, delikatny a za razem zdecydowany, co sprawiło, że musiałem krzyknąć. Chciałem wydać dźwięk, który roztrzaskałby wszystko dookoła, ale z moich płuc wydobył się tylko żałosny pisk. Dotyk był bardzo ciepły, co biorąc po uwagę moje poprzednie przeżycia, było bardzo korzystne. Ale on szybko mnie opuścił tak, jak wszystko co przyjemne do tej pory. Powierzchnia, którą teraz dotykałem, nie była o dziwo bez wyrazu i faktury. Kiedy docisnąłem ją, poddała się mojej nikłej sile i wklęsła. Była równie delikatna jak Dotyk, ale z drugiej strony, zupełnie inna. Bo ona była stała, nie zmieniała pobytu i od razu zauważyłem różnicę. Byłem z siebie dumny, więc zrobiłem to jeszcze raz a ona zachowała się dokładnie tak samo. Coś w środku, kazało mi wspiąć się po niej i szukać czegoś. Potworne uczucie szukać a nie mieć pojęcia czego się szuka. Ale ja musiałem się z tym uporać. Szukanie nie zajęło mi zbyt dużo czasu, bo wszystko co było dookoła, wydawało się chcieć mi pomóc. W przeciwieństwie do Ciemności, Chłodu i Ciszy, które za wszelką cenę chciały zepsuć moje plany. Znalazłem w końcu. Mały, mięciutki w dotyku twór, który umieściłem w pyszczku. Popłynęło z niego życie. Wiedziałem, że to ono, jego nie da się z niczym innym pomylić. Dlatego pozwoliłem, żeby spływało w dół mojego mikroskopijnego przełyku i w jakiś sposób sprawiało mi przyjemność.
W pewnym momencie poczułem zmęczenie. Nie wiedziałem, rzecz jasna że tak się to właśnie nazywa, ale zmęczenie narastało. W końcu zawładnęło mną na tyle, że puściłem małą miękką rzecz i odpłynąłem. Nie było to przyjemne przeżycie. Zupełnie spanikowałem, wydawało mi się, że już nie wrócę, że nie poczuję już przyjemnego ciepła Dotyku i spływającego w dół mojego ciałka tworu. Ale obudziłem się. I ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, czułem się o wiele lepiej niż przed tym jak zawładnęło mną zmęczenie. Ale jednocześnie poczułem, że potrzebuję więcej tego co tak mi smakowało. Ale z tym nie było problemów. Wystarczyło przekręcić się w drugą stronę albo trochę poszperać pomiędzy miękkimi rzeczami i już można było się posilić.
Ale nagle coś diametralnie się zmieniło. Wszystko
zniknęło. W jednym momencie. Brutalna siła wyrwała z mojej mordki coś, dzięki
czemu miałem w niej ciepły płyn. Od razu zawyłem w proteście. Zacząłem
przemieszczać się w różne kierunki, wpadając na rzeczy. Przemieszczanie się
było bardzo trudne i nowe. Miałem zbyt krótkie kończyny i z trudem unosiłem
głowę nad ziemię. Krzyczałem ile sił w płucach, żeby zwrócono mi moją własność,
ale nikt mnie nie słuchał. W końcu zmęczyłem się i znów pojawiło się zmęczenie.
Było zimno. Zacząłem krążyć, co nie było łatwe. W końcu natrafiłem na dziwaczny
przedmiot. W dotyku był podobny do tego co odeszło, ale był jakby mniejszy i
zdecydowanie nie aż tak ciepły. Jednak okazał się najcieplejszym obiektem w
okolicy, więc ułożyłem się na nim i odpłynąłem po raz kolejny. Twór nie
protestował. W sumie był nawet wygodny.
Przebudził mnie ruch. Wróciło! To, co tak niespodziewanie
opuściło mnie i rzecz, wróciło i chce odkupić swoje grzechy podarowywaniem nam
Dotyku. Udało mu się. Szybko mu wybaczyłem. Z zaskoczeniem uznałem, jak bardzo
przywiązałem się już do tego.
Od tej chwili, za każdym razem, kiedy odchodził, bałem
się, że już nie wróci. Ale zawsze wracał.
W którymś momencie, zupełnie nie pamiętam kiedy, Ciemność
zniknęła. W ogóle już o niej zapomniałem, bo nie miałem pojęcia, jak to
wszystko może wyglądać bez niej. To, jak wiele straciłem, zaparło mi dech w
malutkiej piersi. Pierwsze co zobaczyłem, to było Światło. Wtargnęło pod moje
przymknięte ale już nie zaciśnięte powieki i poraziło mnie swoją jasnością. Teraz
było tylko ono. Wypełniało cały mój zakres widzenia i zdawało się szeptać,
jakie jest piękne. Zaraz... ono nie szepce! To zniknęła Cisza! Teraz zaczęły
dobiegać do mnie Dźwięki. Uniosłem w górę głowę na wątłej szyjce i krzyknąłem
ze szczęścia. Słyszę! Usłyszałem swój krzyk! Uczucie jakie mnie ogarnęło,
przewyższało dwukrotnie wszystko co do tej pory czułem. Odwróciłem głowę w
drugą stronę i moje nowe, żywe, całkiem ciemne jeszcze oczy ujrzały zarys
czegoś dziwacznego. Dotknąłem tego jedną z przednich łapek i nosem, po czym
uznałem, że to Rzecz, która również, podobnie jak ja, piła ciepłą ciecz i z
którą odpoczywałem. Było to całkiem ładne i chociaż nie potrafiłem jeszcze
stwierdzić jakiego jest koloru, to bardzo mi się spodobało. Poruszało się,
podobnie jak ja i też krzyczało. Niezrozumiałe słowa. Po raz kolejny z
wysiłkiem przekręciłem uniesioną w górze głowę i zobaczyłem coś o wiele
większego. Umieszczony na nim był obiekt, który przez cały dotychczasowy okres
dawało mi jeść a całe coś było... gigantyczne. Dwadzieścia a może i trzydzieści
razy większe od Rzeczy i tyleż razy ładniejsze. TO miało o wiele więcej
kształtów, było smukłe i miało dziwną minę. Chyba się do mnie uśmiechało, by
wyglądało pogodnie.
- Cześć Brooklynku - przemówiło idealnie dźwięcznym
i przyjemnym dla ucha głosem. W oniemieniu otworzyłem pyszczek. Zupełnie nie
miałem pojęcia cóż znaczy wypowiedziane do mnie zdanie, ale od razu bardzo
spodobało mi się drugie słowo, które powiedział. Opuściłem ciężką głowę, bo
czułem, że długo już tak nie wytrzymam i zasnąłem niemal od razu. Przyśnił mi
się piękny głos wołający do mnie, ale kiedy się obudziłem, już tego nie
pamiętałem.
- Cześć, Bianco. - powitała z uśmiechem drugie
stworzenie kiedy się obudziłem a ja już wiedziałem, że to są imiona. Na nią
wołali Myszka. Po prostu, od zawsze.
Moja siostra jako pierwsza się odezwała. Ja się bałem,
bardzo długo nic nie mówiłem, nie chciałem brzmieć jak podróbka mojej mamy, bo
ona mówiła pięknie, bez pośpiechu, wszystko co chciała, idealnie potrafiła
ułożyć w słowa w przeciwieństwie do mnie. Bianca zaczęła mówić i już następnego
dnia potrafiła zawołać jeść a ja dalej polegałem na gaworzeniu i pojedynczych
sylabach, które zaczęły wypływać z mojego pyszczka.
Od tego momentu, niewiele pamiętam. Ten okres to przeplatające
się zabawy, psoty na zmianę ze snem, jedzeniem i nauką. Ale jeden moment
szczególnie zapadł mi w pamięci. Było to mnie więcej kiedy skończyłem dwa
księżyce. Ludzkie dwa miesiące bo to tej miary używałem. Siedziałem z matką w
wielkim, pokrytym żywą wiosenną zielenią ogrodzie i milczeliśmy razem.
Patrzyliśmy na falujące równomiernie wielkie drzewa i słuchaliśmy odgłosów
lasu. Mama od zawsze trzymała mnie z daleka od niego. "Bardzo groźne
miejsce, bardzo groźne" mówiła o nim a ja milczałem, chociaż w duchu
zupełnie nie zgadzałem się z jej zdaniem.
- Co to jest, tam, mamo? - spytałem, kiedy wydało
mi się, że cisza która między nami zapadła wydała się być niezręczna. Matka nie
odpowiedziała od razu. Zauważyłem, że jej oczy się zmieniły w pewnym stopniu,
ale mój młody umysł nie potrafił tego wytłumaczyć. Odchrząknęła i przeniosła na
mnie spojrzenie zielonych oczu. Był w nich żal, właśnie wtedy to pojąłem.
- To jest Las - wyjaśniła wymijająco, burcząc coś
po chwili żeby zmienić temat. Ale mnie nie dało się zamydlić oczu. Byłem uparty
i jeśli coś wziąłem sobie za cel to za wszelką cenę musiałem to osiągnąć.
- Byłaś tam kiedyś? - spytałem z nadzieją w
dziecinnym głosiku. Wiedziałem, że muszę być ostrożny, bo mama często wybuchała
gniewem, kiedy pytałem o rzeczy o których nie chciała rozmawiać. Ale teraz tego
nie zrobiła. Spuściła tylko głowę i wbiła wzrok w swoje długie łapy.
- Nie byłam i nie chcę być - rzekła twardo, ale ja
od razu wiedziałem że to nie prawda. Musiała wiedzieć, że się domyśliłem, bo znała
mnie już na tyle, żeby wiedzieć, że przede mną nic się nie ukryje. Wtedy
odeszła, zostawiając mnie samego z szumiącym błogo lasem. On wołał do mnie.
Kiedy kładłem się wieczorami spać słyszałem jak szepcze. Szeptały kamienie,
igły i liście na drzewach. Wszystkie ukryte tam stworzenia wołały mnie a ja nie
mogłem się ruszyć, bojąc się złamania zakazu mojej matki. Ale kiedy tylko była
okazja, bawiąc się z siostrą, celowo zbliżałem ją do ogrodzenia a potem
udawałem że coś mnie boli, żeby tylko móc mu się przyjrzeć. Dopiero kiedy byłem
starszy zrozumiałem dlaczego matka tam przestrzegała mnie przez lasem. Jeden z
trzech synów z jej ostatniego miotu uciekł do lasu i nigdy więcej się nie
pokazał. Nie chciała żebym przez ciekawość podzielił jego los. Mojej siostry to
nie kręciło. Ona wolała wspinać się na drzewa, moczyć łapy z sadzawce za domem
i ganiać wróble po podwórku. Często jej w tych zabawach towarzyszyłem, bo nie
powiem, były dość ciekawe, ale szybko mi się nudziły. W miarę kiedy
dorastaliśmy, moja więź z nieodkrytym lasem coraz bardziej się pogłębiała.
Codziennie byłem o krok do niego bliżej, ale przez cały czas pilnowałem się,
żeby nie podejść zanadto blisko, bojąc się niebezpieczeństw o których tyle
opowiadała mi matka. Pewnego dnia, jednak, miałem okazję przekonać się, cóż tam
się kryje, bo miałem raz na zawsze przestać być nadzorowanym. A było to tak:
Miałem wtedy chyba dziesięć księżycy. Byłem już pokaźnej
wielkości, ale mama mówiła, że będę jeszcze większy, z czego bardzo się
cieszyłem. Wstałem o tej samej godzinie co wcześniej. Słyszałem krzątanie się
Dwunogów w pokoju z jedzeniem i leniwie przeciągnąwszy się, poszedłem w tamtą
stronę. Dwunóg nie był zadowolony. Jego brzydkie oczy były mokre, dokładnie
widziałem to moimi wyostrzonymi patrzałkami. Zastanawiałem się co jest powodem
jego dziwnego smutku. Światło wlewało się na twardą zimną podłogę przez okno i
sprawiało, że kuchnia wyglądała lepiej niż zwykle.
- Co się dzieje? - spytałem, ale do głupiego
Dwunoga dotarło tylko "miau?". On spojrzał na mnie smutno. Przykucnął
przy mnie i położył i rękę na głowie.
- Myszki nie ma. Nie ma - i znów się rozpłakał. To
była samica. One zawsze są bardziej uczuciowe od samców. Ale tym razem, mimo,
że jej nie zrozumiałem, mogłem się domyślić co chciała mi przekazać.
Powiedziała imię mojej matki w jej języku, które jako jedno z bardzo niewielu
słów rozumiałem i pokręciła głową. Chyba logiczne co miała na myśli.
Zostałem sam z siostrą. Ona dopiero opowiedziała mi co się
stało z moją matką. Wybrała się do lasu, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jest
taki straszny. I okazało się że tak. Pies naszych Dwunogów również był tego
dnia wypuszczony i... przyprowadził Myszkę do domu, tyle, że martwą. Dom
przestał być dla mnie domem. Odszedłem parę słońc po śmierci ukochanej matki.
Las przywołał swojego sługę.
Niektóre z słów użytych w tym tekście nie są przeze mnie wymyślone. Pochodzą one z serii książek Erin Hunter "Wojownicy", gdyż tekst był pisany dla potrzeb forum o tej właśnie tematyce. Dziękuję
Opowiadanie .. serio ciekawe i troche smutne pod koniec. Cudowny jest ten opis hmm .. narodzin kota Bardzo dokładny i sprawa rwazenie takie ... No nie u miem ubrać w słowa xd Generalnie ...Przez dluzszy okres czasu miałam wrażenie że jestem tym stworzeniem O.O
OdpowiedzUsuń1 raz od dawna czytam coś tak świetnego :D
Oby tak dalej
weny zyczę ! :D
~Midziak
*gorąco jej się zrobiło jak to przeczytała* dzięki :)
OdpowiedzUsuń