piątek, 31 sierpnia 2012

Zdrada



   
Co do bzdur umieszczonych w tym poście, to zamierzam kontynuować pisanie :) bardzo mi przypasował główny bohater. Jesteśmy do siebie podobni.

     

                  Dudniąca mi w uszach krew zagłusza wszystkie dźwięki i myśli, które pchają się do mojej głowy tłumnie jak nigdy. Dziękuję jej w duchu za to. Wiatr smaga moje futro, pcha w przeciwną stronę. Mimo tego brnąć muszę przed siebie, serce wali jak młotem. Łapy gładko przesuwają się po twardym betonowym podłożu, ledwo odrywając się od ziemi. Jestem jak cień, przemieszczam się lekkim chodem, krokiem charakterystycznym tylko dla mojego gatunku. Wzrok mam wbity w jeden nic nie znaczący punkt, choć wiem, że nie powinienem. Mimo, że jest środek nocy, a po jaśniejącym na czarnym niebie księżycu widzę, że zbliża się północ, to zagrożenie ze strony blaszanych machin i Pięciopalczastych nie straciło na sile. Sam nie wiem, kiedy zacząłem negatywnie się do nich odnosić. Strach pomyśleć, że jeszcze… wzdrygnąłem się na samą myśl, że jeszcze parę dni temu sam miałem futro tylko na… tylko na czubku głowy. Nie oglądam się za siebie, nie mam tego w zwyczaju, poza tym, muszę się spieszyć. Zawsze ja miałem najdalej na Spotkania. Skała zawsze wyznaczał na nie miejsca wyjątkowo daleko od mojej ludzkiej siedziby. Znów, nie mam pojęcia który raz tego wieczoru nawiedza mnie myśl o stalowoszarym kocurze. Krążą pogłoski, że od siedmiu wiosen nie przemienił się ani razu, ale nikt nie ma odwagi go zapytać. Nie bez powodu piastuje rolę swoistego Alfy, najważniejszego samca w grupie. Przyspieszam jeszcze bardziej. Nie mogę się spóźnić. Po tym jak straciłem stanowisko Bety, Skała wyładowuje na mnie całe napięcie za każdym razem, kiedy postąpię nie do końca tak, jak chciał.
Z zamyślenia wyrywa mnie dobrze znany mi dźwięk: przerażający, ogłuszający wrzask blaszanej maszyny. Dźwięk wydaje się być tak głośny, że byłby w stanie obudzić całe miasto a nawet śpiące za horyzontem słońce. Sztywnieję na środku jezdni w moment, wbijam wzrok w oślepiające światła, niczym sarna, która w złym momencie wybiegła na szosę, tkwię jak zaklęty. Podkulam puchaty ogon i zanim zdążam do końca zorientować się, co się dzieje, machina przejeżdża nade mną, krzycząc jeszcze przez chwile. Trwam jeszcze parę sekund na śmierdzącym spalinami asfalcie, potrząsam głową i ruszam w dalszą drogę. Tym razem już bardziej zważając na otoczenie.


        Moja wyjątkowość wśród stada polega na tym, że po przemianie dokładnie pamiętam wszystko sprzed niej. Przez  pewien czas byłem przez to bardzo potrzebny Skale, ale tylko do czasu, kiedy kocur dowiedział się wszystkiego, czego chciał. A on się nie przemienia. Jeśli raz się już czegoś dowie, nie zapomina, niezależnie od stanu skupienia dokładnie tak, jak ja. Cieszę się, że wreszcie nie muszę znosić bycia… nazwijmy rzecz po imieniu, bycia człowiekiem. Pod tym względem również jestem wyjątkiem. Większość stada to ten stan uważa za przejściowy, przeklina zmiennokształtność i uważa bycie zwierzęciem za karę. Ja dziękuję za to losowi. Od czasu kiedy zostałem Wybranym, moje życie zmieniło się. Na lepsze. Proszę sobie wyobrazić że dla mnie to człowieczeństwo jest przekleństwem, nie odwrotnie i szczerze zazdroszczę Skale stanu w którym się znalazł.
Mijam sklepowe wystawy i przystaję. W szkle odbija się średniej wielkości płomiennorudy kocur o podobnych do oczu Alfy zielonych kamykach. Nieduże, spiczaste uszy są zakończone ciemno-rudymi pędzelkami. Ciemniejsze pręgi przecinają moje ciało niczym błyskawica burzowe niebo. Mrugam, tamten robi to samo. Emanuje spokojem, ale nie pewnością siebie. Długie, ale delikatne łapy zakończone niedużymi stopami z łatwością trzymają cały mój ciężar. Półdługie futro szarpie wiatr, rozwiewa mi kryzę. Samiec, którego widzę wygląda nieco jak duch, albo jak postać z marzeń sennych, bo tylko dzięki światłu księżyca go widzę. Zaciskam zęby i po raz kolejny ruszam przed siebie.
Chwilę później, do moich czułych nozdrzy dociera powietrze wypełnione znajomymi zapachami. Po docierającej do mnie woni poznaję starą Pokrzywę, nieudolnego Brzozę, słodki zapach młodej kotki Szyszki i wiele innych zapachów, których nawet nie muszę się starać, żeby przyporządkować do odpowiedniego kota. Dorosłych zapewne zainteresują liczby, chcecie pewnie wiedzieć, ile nas jest. Otóż, nikt się nigdy nad tym nie zastanawia. Koty giną; pod kołami aut, są rozszarpywane przez psy, czasem zabierają je ludzie bądź po prostu wybierają życie samotnicze. W naszym stadzie panuje złoty wiek. Jest nas więcej niż było kiedykolwiek. Przez to właśnie, wiele nisko postawionych w hierarchii kotów dostaje pod opiekę uczniów, ale o tym później.
Kiedy tylko moja woń dociera do zgromadzonych na niedużym placu kotów, z tłumu wyłania się wesoły pisk. Zwierzę, które przeciska się ku mnie jest bardzo młode. To nieduży, biały kociak w czarne pręgi, nazwany Brzozą. Jego jasne oczy błyszczą w blasku księżyca. Uśmiecham się. Kiedy na niego patrzę, przypomina mi się dzień, w którym do nas trafił. Nigdy nie został Wybranym i ciekaw byłem, czy jest tego świadomy. Trafił tu zupełnie przypadkiem, w czasach kiedy sam byłem jeszcze Betą. W porządku, skoro już zacząłem, odpowiem jak do było dokładnie.
Mozolnie wstający świt powoli ogrzewał moje płomienne futro, delikatnie, stopniowo budząc mnie ze snu. Uchyliłem powieki, pokazując budzącemu się ze snu światu zielone kamyki oczu. Leniwie podniosłem się z wygodnego legowiska i ziewając wyciągnąłem mięśnie, pozbywając się sennego odrętwienia. Rozejrzałem się po otoczeniu, szczęśliwy, że po raz kolejny obudziłem się w mojej ukochanej postaci. Patrol. Przypomniałem sobie i ruszyłem na obchód terenów naszego stada. Zajęcie to nigdy nie należało do moich ulubionych, ale musiałem się zmusić. Szedłem spokojnie, delektując się przyjemnym ciepłem letniego poranka. Byłem mało uważny, to fakt i nie raz wytykałem sobie później to niedociągnięcie. Nie szedłem przecież na patrol pierwszy raz, a jednak, stało się. Taki moment nieuwagi wystarczył, żeby wydarzyła się taka tragedia. Tak jak wspominałem, mam półdługie futro, przez co Pięciopalczaści jakoś bardziej do mnie… lgną, bo wydaje im się, że jestem zagubionym pieszczoszkiem, który zapodział gdzieś swoją dzwoniącą obróżkę. Tym razem było podobnie. Usłyszałem za sobą wesołe wołanie.
 - Kooooteeeek! -  krzyczał dziecięcy głosik a ja nie mogłem już nic zrobić. Poczułem tylko jak malutkie lepkie rączki podnoszą mnie z ziemi a potem było już za późno na jakiekolwiek działanie. Nie drapałem. Wiedziałem, co się zaraz stanie. Dziecko niemal rzuciło mnie na ziemię, ogłuszone bólem wbijających się w ciało tysięcy igiełek towarzyszącym pierwszej przemianie. Po jego pulchnych policzkach spływały łzy, zaciskał rączki w tłuste piąstki. Upadł. Odwróciłem wzrok. Wiedziałem, co powie na to Skała. Dobrze wiedziałem jak on reaguje, kiedy człowiek który nie został wybrany ulega przemianie. Wróciłem wzrokiem do dzieciaka, który nie był już właściwie dzieciakiem. No, może był, ale nie był człowiekiem. Białe kociątko w ciemne pręgi. W jasnych oczkach lśniło przerażenie.
Tak jak przy każdej przemianie, chcianej czy nie chcianej, lada moment na horyzoncie pojawił się lśniący punkcik. Długo wpatrywałem się w niego, zanim ułożył się w odpowiedni kształt. Księżyc, śliczna srebrzysta kotka z Zaświatów podeszła do kocięcia i polizała je po czole, szepcząc jego nowe imię. Do jego oczu zawitał spokój. Kotka rozpłynęła się w powietrzu.
To miała być moja kara, jeśli nie liczyć oczywiście straty tak ważnej rangi. Miałem nauczyć Brzozę wszystkiego: od polowania, przez wiedzę o Księżycu, po walkę i znajomość tradycji naszej grupy. Ja jednak, jako, że zawsze musiałem się wyróżniać od innych, cieszyłem się z tego, mimo, że Brzoza był… niezbyt pojętnym uczniem. Lubiłem go, bo się starał.
Kiedy tylko wkraczam w krąg światła, rzuca mi się w oczy pewna scena. Szyszka, śliczna szylkretowa koteczka o błyszczących złotych oczach i wielki, stalowoszary Skała rozmawiający z pyskami niewiarygodnie blisko. Ogon kocura tnie powietrze, krótkie futro jeży się na barkach, karku i ogonie. Widok rozwścieczonego Skały nie należy do przyjemnych. Wręcz przeciwnie. To najbardziej przerażający i mrożący krew w żyłach widok, jaki można sobie wymyślić. Uchyla pysk i pokazuje pożółkłe ostre jak brzytwa, zdolne do cięcia kociej skóry niczym kartki papieru zęby, syk, który wydobywa się z jego gardła, nie jest do końca czysty, przez ranę gardła, którą kiedyś doznał. Jego nieprzyjemne zielone oczy są zmrużone, czai się w nich nienawiść. Mała kotka uszy ma położone, ogon podkulony. Już na pierwszy rzut oka było widać w jej postawie uległość i strach. Sam bym się tak zachował. Jednak obawiam się jednego: że Skała nie wytrzyma napięcia i zaatakuje a wtedy po ślicznej i młodej koteczce zostaną najwyżej trociny. Jeśli ktoś stawi się szaremu kocurowi i pomoże małej niewinnej, to wtedy i jego, i ją zmieni w wiórki. Proste.
Nagle łapa wielkiego kocura wędruje ku uroczej mordce trzykolorowej. Zastygam w moment, wręcz czuję jak rozszerzają mi się źrenice. Drżę w napięciu. Krew kapie z policzka samiczki na suchą ziemię. Wielkie szkarłatne krople brudzą beton, rozchlapując się na wszystkie strony. Po moim ciele przechodzą dreszcze. Szybka decyzja. Atak bez mrużenia oczu i bojowego okrzyku. Skaczę ku samcowi w zupełnej ciszy, którą przerywa tylko dźwięk odrywających się od podłoża wysuniętych pazurów. Ląduję na jego grzbiecie.
- Tak nisko jeszcze chyba nie upadłeś, Skała – nie, to nie mówię ja. To nie może być mój głos. Ja nie kazałem nikomu obrażać tego samca, a jednak. To był mój własny głos, który wydobywa się z mojego gardła, nawet nie pytając mnie o pozwolenie. Panie Płomieniu, doigrał się pan. Teraz zajrzy pan w oczy śmierci we własnej osobie.
Wbijam się w jego skórę najgłębiej jak potrafię, ostre kły zaciskam na jego karku. Z jego szerokiego pyska wydobywa się jęk spowodowany przez nagłe ukłucie bólu. Czuję jak krew wpływa do mojego pyska. Nie byle jaka krew. Krew Skały, największego z kotów. Do  moich żył wpływa adrenalina i już wiem, że nie będzie można mnie zatrzymać. Nagle przypominam sobie o Brzozie, którego zostawiłem w tym samym miejscu, gdzie do mnie podbiegł. A przypominam sobie dlatego, że właśnie dostrzegam, że kociak rzuca się na przywódcę. To koszmarny widok. On nie umie walczyć… - przemyka mi przez głowę, ale jest już za późno, żeby go czegokolwiek nauczyć. Może i łapie Skałę za szyję, ale ten odrzuca go od siebie jednym mocniejszym szarpnięciem masywnego łba i mój uczeń ląduje z hukiem pod śmietnikiem. Przechodzą mnie dreszcze i jeszcze bardziej wzrasta nienawiść. Trzeba skończyć rządy tego Żelaznego Kanclerza, ale przecież ja nie jestem sobą. Ciekawe jak będę się czuł jako zabójca.
Niedługo trwało, zanim stalowoszary kocur przypomina sobie, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Chce przewrócić się na grzbiet i przygnieść mnie swoją ogromną masą, ale ja jestem szybszy. Kiedy tylko czuję, że przechyla się na jeden z boków, zeskakuję z jego grzbietu. Stado wiwatuje. Teraz stoimy naprzeciwko siebie, oboje dysząc ciężko i patrząc sobie nienawistnie w oczy. Może tak ktoś by mi pomógł… myślę, ale zaraz pozbywam się tego. Nie mogę wymagać od żadnego członka, żeby rzucił się na przywódcę. Jednak nagle, z tłumu wyskakuje Cedr, bardzo ciemno-rudy samiec i ciemnych oczach. Prawie tak samo masywny jak szary samiec, obecny beta, bez jednej z łap. Zastanawiam się tylko, po której stanie stronie.
Skacze ku mnie i już po chwili leżę przygwożdżony do ziemi. – Nie opieraj się – szepce z zaskakującym spokojem w głosie. Zza wielkiego cielska Bety słyszę śmiech przywódcy. Jeszcze nie wiem, że zaraz wszystko może się zmienić. Cedr odskakuje ode mnie i ku zaskoczeniu Skały, zaciska zęby na jego szyi. Nie na mojej, całe szczęście. Teraz jest dwa do jednego i tak zapewne tak już zostanie, bo reszta stada stoi zbyt sparaliżowana, żeby cokolwiek zrobić, tym bardziej sprzeciw stawić się Skale.

1 komentarz:

  1. Woooooooooow. To jest... Genialne. Przez chwilę zapomniałem że to tylko opowiadanie. Chciałbym żeby ta część o przemianie była realna.

    OdpowiedzUsuń