Wyrzucony prądem rzeki wypadłem na brzeg niczym
szmaciana lalka. Śmierć przyszła szybko. Nawet się tego nie
spodziewałem. Jednak było o wiele gorzej niż się spodziewałem. A
spodziewałem się przede wszystkim emocji. A nie było nic. Zupełna
pustka. Słyszałem o spokoju, który pojawia się u tych, którzy wiedzą, że
zaraz umrą. U mnie nie było spokoju. Było otępienie. Bez strachu. Tylko
tępota. Okropnie paląca w moich płucach woda nie była w tym wszystkim
najgorsza. Bo ból fizyczny to nic w porównaniu z tym, co działo się w
mojej głowie. Ten inny rodzaj bólu jest o wiele gorszy od tego
tradycyjnego. Naprawdę. To, że paliło mnie gardło i wrzeszczały z bólu
barki to nic. Zupełnie. Ale musiałem to przeżyć. Jasne. Przecież tego
nie przeżyję. Więc powiedzmy tak: musiałem to umrzeć. Nie chciałem, żeby
pchały się pod moje powieki sceny z dzieciństwa, ale nie miałem w tej
sprawie nic do powiedzenia. To żałosne, wiem. Dziwne, że dopiero teraz
uświadomiłem sobie, jak bardzo boję się bycia żałosnym.
Szepcząca Gwiazda. Duży Czarny. Jego uśmiech. Powaga. Czar. Mądrość. Ja.
Mały Biały. Wielkości wiewiórki, puszysta kulka. Każdego ogarnęłoby
rozbawienie. Potem odnaleziona siostra, która i tak zniknęła. Pistacja.
Ależ ona była… śliczna. Złamane Ucho… tak. Tu film zatrzymał się na
dłużej. Bo to o wiele dłuższy i bujniejszy rozdział w moim żywocie niż
te poprzednie. Jasna Łapa widzi tą niemal zupełnie zamarzniętą rzeczkę w oddali?
rozległ mu się w głowie jej głos. Tak to już czasami bywa, że w
normalnych warunkach, nie potrafiłbym sobie go przypomnieć a teraz…