sobota, 10 listopada 2012

Niech mu ziemia lekką będzie...

Wyrzucony prądem rzeki wypadłem na brzeg niczym szmaciana lalka. Śmierć przyszła szybko. Nawet się tego nie spodziewałem. Jednak było o wiele gorzej niż się spodziewałem. A spodziewałem się przede wszystkim emocji. A nie było nic. Zupełna pustka. Słyszałem o spokoju, który pojawia się u tych, którzy wiedzą, że zaraz umrą. U mnie nie było spokoju. Było otępienie. Bez strachu. Tylko tępota. Okropnie paląca w moich płucach woda nie była w tym wszystkim najgorsza. Bo ból fizyczny to nic w porównaniu z tym, co działo się w mojej głowie. Ten inny rodzaj bólu jest o wiele gorszy od tego tradycyjnego. Naprawdę. To, że paliło mnie gardło i wrzeszczały z bólu barki to nic. Zupełnie. Ale musiałem to przeżyć. Jasne. Przecież tego nie przeżyję. Więc powiedzmy tak: musiałem to umrzeć. Nie chciałem, żeby pchały się pod moje powieki sceny z dzieciństwa, ale nie miałem w tej sprawie nic do powiedzenia. To żałosne, wiem. Dziwne, że dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo boję się bycia żałosnym.
Szepcząca Gwiazda. Duży Czarny. Jego uśmiech. Powaga. Czar. Mądrość. Ja. Mały Biały. Wielkości wiewiórki, puszysta kulka. Każdego ogarnęłoby rozbawienie. Potem odnaleziona siostra, która i tak zniknęła. Pistacja. Ależ ona była… śliczna. Złamane Ucho… tak. Tu film zatrzymał się na dłużej. Bo to o wiele dłuższy i bujniejszy rozdział w moim żywocie niż te poprzednie. Jasna Łapa widzi tą niemal zupełnie zamarzniętą rzeczkę w oddali? rozległ mu się w głowie jej głos. Tak to już czasami bywa, że w normalnych warunkach, nie potrafiłbym sobie go przypomnieć a teraz…