środa, 5 grudnia 2012

Tak, tak. Żadnego sklepu, niczego. Zupełne odludzie. Wzdycham ciężko, wysiadając z samochodu. W głowie odbijają mi się echem słowa byłej przyjaciółki "Ty, Miśka, zawsze jesteś taka wybredna. Zupełnie nie da się tobie przypasować." powiedziałam jej wtedy żeby pilnowała końcówki swojego długiego nosa, ale w głębi duszy wiedziałam, że ma rację. Jestem zbyt wybredna. Za dużo muszę znosić z trudem zamiast to tolerować. Kręcę lekko głową, żeby przestać myśleć o moim trudnym charakterze. Ojciec popycha furtkę a ja przekraczam ją jako ostatnia. Wsłuchuję się w chrzęst grubego żwiru pod butami i uświadamiam sobie, że teraz będę go słyszeć już bezustannie. Wszystko w okolicach domu jest dziwne. O ile to dobre słowo. Jest miejsce na upragniony przez moją mamę ogródek, spora przestrzeń do zabawy dla Tolka. Jest jak we śnie zupełnie zbyt pięknie. Domek nie jest duży. Z pewnością ma dwa piętra, brak mu strychu. Może ma piwnicę. Nie jest nowy. Nie ma też pięćdziesięciu lat. Jest rok, może dwa lata ode mnie starszy. Szesnaście albo siedemnaście lat. Zaciskam powieki, kiedy z pomiędzy chmur wysuwa się nagle słońce i pada prawie dokładnie na moją twarz. Przysuwam się bliżej ceglanej ściany, idąc wzdłuż niej. Staję przed drzwiami i nagle stwierdzam, że wcale nie mam ochoty teraz tam wchodzić. Rzucam plecak obok drzwi do innych pakunków i ruszam w stronę furtki z drugiej strony ogrodzenia, która niewątpliwie prowadzi do lasu. Choroba lokomocyjna wywróciła mi żołądek na drugą stronę. Oddycham głęboko świeżym, chłodnym powietrzem wypełnionym orzeźwiającym zapachem deszczu, który przestał padać. Robię krok i dopiero wtedy spoglądam przed siebie. Nie znam tego miejsca. Las jest... Przerażający. Drzewa rosną gęsto, po ziemi wiją się długie, kolczaste krzaki jeżyn. Gęste, liściaste korony dębów i klonów blokują dostęp większości promieni słonecznych. Plamy świeżego słońca leżą na ziemi porozrzucane bez żadnego porządku  Nie ma w nim nic przyjemnego dla oka. Wydaje się być...
Nieoswojony. Z ciemnych kątów wydają się łypać na mnie groźnie obce oczy, chcące przegonić obcego ze swojego domu. Uświadamiam sobie, jak zabawnie muszę wyglądać, stojąc tak w pół kroku wpatrzona w górę, jakby przytłoczona potęgą nieznanej puszczy. Opuszczam uniesione wcześniej przedramiona, ale nie ruszam się z miejsca. Po moich plecach przebiega zimny dreszcz. Gdyby nie fakt, że dzieli mnie zaledwie metr od bezpiecznej furtki, z pewnością odwróciłabym się na pięcie i odbiegała. Ale tak nie mam się czego bać. Przełykam ślinę i robię krok po udeptanej trawie. Przede mną biegnie ścieżka na oko stu metrowa, która później skręca w prawo i ginie mi z oczu. Nad całą długością drogi wydeptanej pewnie nie tylko ludzkimi stopami, pochylają się gałęzie drzew najróżniejszych rodzajów. Przeważają liściaste, ale widzę też podobne do szczotek do butelek gałęzie sosen, czy... Innych tego typu. Nie znam się na roślinach zupełnie. Cud, że rozpoznałam dęby i klony. Już mam się odwrócić, kiedy słyszę ruch. Aż dziwne, że mój zepsuty słuchaniem głośnej muzyki słuch to zarejestrował. Odwracam się powoli w prawą stronę, gotowa rzucić się do ucieczki przed wilkiem czy innym dzikim zwierzęciem, kiedy dostrzegam... Kota. Dość dużego, domowego kota i muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie widziałam podobnego zwierza. Ma duże, bursztynowe oczy w kształcie migdałów. Mimo, że jego futro jest względnie krótkie, to wydaje się być gęste i zbite. W blasku słońca ma dziwaczny, rudy poblask i to on daje mu niewiarygodny wygląd. Właściwie, to mówię o nim w rodzaju męskim a tak naprawę nie mam pojęcia, czy nie jest samicą. Nie znam się na kotach. Można powiedzieć, że wręcz ich nie lubię. Słyszałam historie o zwierzętach odgryzających palce i uszy swoim właścicielom we śnie. Koty są niezależne i samowystarczalne. Ten tu jest dobrze odżywiony i czysty. Kolejna cecha wyróżniająca te zwierzęta. Nigdy nie widziałam brudnego kotowatego. Zawsze zadbane, nawet, jeśli są bezpańskie. - Ładniutki jesteś, wiesz? - Odzywam się do niego głupawo, bo przecież nie mam najmniejszej szansy uzyskania odpowiedzi. Ale ją otrzymuję. Jest nią krótkie miauknięcie, nie znaczące zupełnie nic. - Aleś ty skromny - żartuję w jego kierunku, po czym cofam się, otwieram furtkę i kieruję się z powrotem w stronę domu. Nie mogę się powstrzymać, żeby nie odwrócić się przez ramię na czarnego kota. Chwytam spojrzeniem moment, kiedy wskakuje na ogrodzenie, zatrzymuje się na nim, po czym skacze na ziemię i dogania mnie w mgnieniu oka.

1 komentarz:

  1. Tak czytam czytam .. I pod koniec dochodzę wreszcie do wniosku, że to kolejna część tego poprzedniego.
    Nie no ciekawie się zaczyna naprawdę.
    Tylko znowu... Za krótkie (´・_・`)

    Swoją drogą... Nie myślałaś aby zrobić na blogu jakiegoś spisu treści czy coś w tym guście? :) /xMidziak

    OdpowiedzUsuń