czwartek, 22 sierpnia 2013

22.08.13


Uwaga, uwaga. Mimo, że moja twórczość przybrała formę podobną do dziennika, to chcę poinformować, że nadal pozostaje ona fikcją. Fakt, zawiera w sobie sporo prawdy z moich prawdziwych przeżyć, ale została mocno podkolorowana. To chyba tyle, dziękuję.

Buraku.
            Powiesz mi, co to ma znaczyć? Jak możesz pisać takie rzeczy? Ja pierdole, jesteś chory.
To normalne?
            Zdesperowany chłopak „homo” od jakiegoś czasu umawia się z obcymi na seks, (wie ze to niebezpieczne). Ma nadzieję, że zostanie zgwałcony, pobity itd. Więc szuka śmierci bo nie ma odwagi na ponowną próbę samobójczą.”
            Jestem przerażona ale jednocześnie muszę mieć świadomość, jak bardzo jesteś żałosny. Jak możesz wypisywać takie rzeczy w tak publicznym miejscu, jakim jest facebook? Wiesz, że teraz wszyscy a nie tylko ja wiedzą, jak ostro masz zrytą banię? Jestem przerażona tym, co zobaczyłam. Wiesz, że teraz wszyscy się z ciebie śmieją? Boję się o ciebie, palancie. I jestem jeszcze ciekawa, czy to, co piszesz o seksie to prawda czy próbujesz na siebie zwrócić uwagę i bezczelnie kłamiesz?

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

z 18.08.13


Buraku.
            Jesteś gejem, hm? Tak słyszałam, tak mówią i pewnie taka jest prawda. Więc dlaczego… dlaczego, kurwa, widzę w twoich oczach pieprzony wyrzut? Kiedy przyprowadzam na próbę chłopaka, bo z ich powodu mam dla niego mało czasu i nieziemsko za nim tęsknię. Nie zachowujemy się jakoś szczególnie nieodpowiednio. Siedzimy na krzesłach obok siebie i rozmawiamy przyciszonymi głosami, trzymając się za ręce. To wszystko. Czemu patrzysz się na mnie, jakbym cię zdradziła? Czy status na facebooku nie jest dla ciebie wystarczającą informacją? (proszę nie zrozumieć mnie źle xD nie jest dzieckiem fejsa, ale mam świadomość, że Burak sporo czasu spędza na fejsbuku : )) Więc teraz już wiesz chociaż, że jestem zajęta. Ale ta informacja cię nie powinna obchodzić. Jesteś homo, prawda? Boże, nienawidzę cię za to. Więc byłam pewna, że teraz dasz mi spokój. Jej, tego nawet nie można tak nazwać… stary, ty nie robisz właściwie nic, co by naruszało moją przestrzeń osobistą.
Buraku.
            Kocham cię za ten gest. Przed samym spektaklem jedno twoje spojrzenie i obie dłonie niemal przylegające do moich ramion (bo z jakiegoś powodu nie chciałeś ich tam położyć D: ). I to wyartykułowane słowo „spokojnie” w półmroku, bo do odsłonięcia się kotary zostało tylko parę sekund. Ze mnie cały stres ulatuje w jedną sekundę i już wiem, że się uda. I jak tu z tym żyć?

czwartek, 15 sierpnia 2013

Coś zupełnie nowego.



Buraku.

                Chcę ci powiedzieć, że cię nienawidzę. Nienawidzę każdego słowa wypowiedzianego przez twoje parszywe, piękne usta. Nienawidzę gestów wykonywanych przez twoje zgrabne, obrzydliwe dłonie. Nienawidzę ruchów wykonywanych przez twój pedalski tyłek. Nienawidzę każdego spojrzenia, posłanego przez twoje kłamliwe oczy. Jesteś wszystkim, czym, gardzę: użalającą się nad sobą ciotą z manią wyższości, obarczoną jednocześnie workiem kompleksów. Nie sądzisz, że to brzmi dziwnie, paradoksalnie? NIE PATRZ TAK NA MNIE, KURWA. Już dawno przestałeś być kimś więcej niż tylko drzazgą w moim palcu. Dlaczego wciąż nie dajesz mi spać? Wiesz, jak do cholery na mnie działasz? Moje serce należy, do kogo innego, udław się. Rozrywasz je, nie rozumiesz? Błagam cię, kurwa, przestań to robić.

Buraku.

                Chcę ci powiedzieć, że cię kocham. Kocham to, w jaki sposób się ruszasz. Wyglądasz wtedy, jakbyś składał się z muzyki. Jak dajesz się jej miotać, to ona tobą porusza. Kocham każdy centymetr twojej homoseksualnej skóry, posiadasz mnie, władasz mną. Nie mam z tobą nic wspólnego. Kocham głębię twoich błyszczących niebieskich oczu, tak często pełnych niechęci, kiedy zwracają się w moją stronę. Kocham twoje zgrabne, cienkie nogi i ich ruch w powietrzu. Smukłe, silne ręce, potrafiące podnosić osoby cięższe ode mnie. Czułość w twoich ruchach zabija mnie, kiedy na ciebie patrzę. Wiem, że już nigdy nie będziesz mój. Widzę w każdym twoim geście, że miałam już swoją szansę. Przestań tylko mnie torturować, PIEPRZONY DUPKU!

piątek, 17 maja 2013

Love story



Postanowiłam napisać love story :) raczej nie będzie to typowa historyjka. Jestem cholernie na nią napalona przede wszystkim dlatego, że część z niej pochodzi z mojego życia. Wrzucam taki malutki ułameczek.


Opuszczając klatkę schodową czuję na twarzy powiew wiatru, który niesie ze sobą zapach letniego deszczu. Smaga moją twarz a mnie przechodzą dreszcze. Temperatura odczuwalna wynosi co najmniej trzydzieści stopni , panuje taka duchota, mam wrażenie, że muszę wdychać dwa razy więcej powietrza, niż normalnie żeby zaspokoić potrzeby swoich płuc. Na horyzoncie gromadzą się ciemnogranatowe chmury, grzmiąc co jakiś czas, jakby groziły mi w swoim języku. Z każdą minutą ich groźba robi się coraz bardziej realna. Mieniące się różnymi odcieniami żółci i pomarańczu pioruny przecinają ciemną połać. Staram się porównać je do czegoś zabawnego, żeby nie pozwolić swoim źrenicom rozszerzyć się ze strachu. Decyduję się na makaron, ale okazuje się on marną poprawą humoru. Na moje odsłonięte ramiona wstępuje gęsia skórka. Strach mnie nie ominie. Przynajmniej nie tym razem. Poprawiam dłonie zaciśnięte na ramiączkach plecaka z gitarą. Obecność instrumentu nieco dodaje mi odwagi. Biorę głębszy oddech i przyspieszam kroku. Staram się wybrać najkrótszą drogę do domu. Odgarniam grzywkę z twarzy. Wraz z każdym kolejnym grzmotem czuję się gorzej. W mojej głowie pojawiają się wizje, które powoli zaczynają przyprawiać mnie o mdłości. Jest mi wstyd. Mam siedemnaście lat a moje funkcje życiowe zanikają, kiedy pogoda postanawia wprowadzić nieco elektryczności do naszych stosunków. Piętnaście minut drogi, myślę. Za piętnaście minut może być już po wszystkim. Po wszystkim będę leżała cała mokra pod którąś z parkowych ławek. Boże, myślę, czemu ja? Czemu dzisiaj? Nigdy jeszcze burza nie zastała mnie na tworze. Zwykle pilnuję prognozy pogody, nigdy nie wychodzę na długo z domu w dzień, w który zapowiadane są wyładowania atmosferyczne. Ciężkie krople deszczu zaczynają rytmicznie opadać na wysuszoną glebę, chodniki i asfalt, tworząc nieregularne ciemniejsze plamy. Są ciepłe, ale niosą ze sobą potworne skojarzenia.

poniedziałek, 18 marca 2013

Zdrada vol 3



Szok trwa długo. Niezwykle długo, choć przecież tak naprawdę nie ma się, co dziwić, ze względu na zaistniałą sytuację. Trwamy tak wszyscy w bezruchu, a panuje taka cisza, że słyszę bicie serc otaczających mnie braci. Cedr dalej siedzi przykucnięty, jakby pod jego ciałem dalej leżał przybity do ziemi Skała. Echo przed chwilą minionych wydarzeń mocno bije po pyskach wszystkie zebrane koty. Chcę zareagować, ale nie jestem w stanie robić nic innego, niż toczyć wzrokiem po wszystkich kotach po kolej. Najpierw patrzę na Szyszkę, u której stóp tłoczą się dwa kociaki, zaszokowane odejściem brata. Nie widzę w nich śladu genów Skały. Tak się zdarza, kiedy kotka w czasie rui kopuluje z więcej, niż jednym kotem. Wtedy w jednym, miocie są kocięta dwóch różnych kocurów. Nikt jednak nie uważa tego za coś złego. Nie postrzega się negatywnie takiej kotki. No, chyba, że ma ona stałego partnera, wtedy jest to niemile widziane. Dobrze, że tylko jednemu dziecku Szyszki dostały się geny byłego Przywódcy. No i Krzemienia już tu nie ma. I chyba nie jestem jedyny, który zdaje sobie sprawę, że stalowy kocur nie porwał kociaka bez powodu.
W końcu otępienie przerywa Cedr. Prostuje się i również patrzy na zgromadzonych.
 - Płomieniu, chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy – mówi głośno a jego głos  w całkowitej ciszy wieczoru brzmi, niczym bombardowanie. Ruszam sztywno w jego stronę. W pośpiechu zlizuję odrobinę krwi z piersi.
Szybko oddalamy się od reszty stada. Jestem ciekaw, dlaczego kocur chce odejść tak daleko od nich. Czyżby chciał powiedzieć mi coś, czego reszta nie może wiedzieć? Moje napięcie rośnie. Brunatny kocur zatrzymuje się przy bramie jednego z domków jednorodzinnych. Przepuszcza mnie, żebym pierwszy mógł przecisnąć się pomiędzy prętami bramy. Znajdujemy się na średniej wielkości podwórku, oświetlonym blado sztucznym, białym światłem lampy ogrodowej. Słyszę, jak wzdycha.
 - Zyskaliśmy śmiertelnego wroga. –mówi ponuro, siadając. Robię to samo. Dziś jest pełnia a więc moje rany goją się o wiele szybciej, niż w inne dni. Im Księżyc jest bliżej szczytu nieba, tym łatwiej nam wrócić do pełni zdrowia. Moje serce uderza o wiele mocniej, kiedy słyszę te słowa.. W końcu ktoś mówi to głośno. I było to tak, jakby ów fakt na dobre potwierdził ucieczkę Skały. Jakby wszyscy potrzebowali tego potwierdzenia. Jednoznacznego i nieodwracalnego. Zielone oczy otworzyły się nieco szerzej. Tylko po tym można poznać, że te słowa coś dla mnie znaczą.
 - On wróci – mówię, potwierdzając jego słowa skinieniem głowy. Ku mojemu zdziwieniu, Cedr ledwo zauważalnie kręci głową.
 - Umysł Skały nie jest tak prosty, jak ci się wydaje, Płomieniu. Będzie szukał popleczników. Zabranie Krzemienia miało symboliczne znaczenie. Jak ci się wydaje, jakie? – słucham go i w miarę, jak mówi, nabieram pewności, że do tej pory ani trochę nie znałem tego kocura.
 - Zabrał kocię. Kocięta to zawsze przyszłość stada. To podstawa. – próbuję wydedukować. Tym razem to spojrzenie Cedra mówi mi, że mam rację.
 - Przez wiele księżycy byłem jedynym towarzyszem Skały. Nie opowiadał mi o swoich planach, ale dużo rozmawialiśmy. Wiem, czego się boi i co uważał za niewielkie zagrożenie. Obserwowałem również ciebie. Widziałem, jak na niego patrzysz, jak obserwujesz każdy jego negatywny gest w stronę innych członków. Wiedziałem, że w końcu wybuchniesz… a Skała nigdy nie wiedział, że zbyt pochopnie mi zaufał. – obserwuję jego szeroką mordkę, kiedy mówi. Światło jasnego, jak  nigdy księżyca nadaje jej mrocznego i tajemniczego wyrazu.
 - Więc w nadchodzącej wojnie twoja wiedza będzie dla nas cenna. Jednak Cedr ma niepewną minę i już wiem, że znów się mylę.
 - On już wie, że podzielę się z wszystkimi tą wiedzą. Dlatego zapewne postąpi inaczej, niż byśmy się spodziewali. A to nam jeszcze utrudnia zadanie. Znów mam wątpliwości, czy nie za wcześnie się ujawniłem. Ale nie mogłem pozwolić cię zabić. – teraz dopiero zaczynam rozumieć, dlaczego mój towarzysz jest tak ponury. Zupełnie nie wie, czego ma się spodziewać po swoim wrogu. Spoglądam znów na jego mordkę, w tej chwili zasnutą przez zamyślenie. Zapada między nami ponura cisza. Boję się odezwać. W tej chwili mam dość egoistyczne myśli; interesuje mnie kwestia tego, kto zostanie zastępcą. Oczywistym jest fakt, że Alfą, przywódcą jest teraz mój rozmówca. Zawsze po śmierci/odejściu/abdykacji Przywódcy zajmuje jego miejsce właśnie Beta. Znam co najmniej jednego dobrego kandydata na to stanowisko. To potężny, ubarwiony jak kot bengalski kocur, imieniem Wilk. Jest niezwykle zaprawiony w boju, jest doskonałym strategiem. Jednak Wilk ma jedną, decydującą wadę: nie uznaje kompromisów. Nie umie i chyba nigdy nie nauczy się współpracy.
 - Decyzję dotyczącą Zastępcy podejmę do jutra, kiedy słońce dotrze do szczytu nieba – decyduje,. Jakby słyszał moje myśli. Ja mrużę oczy w zastanowieniu. Po co mi o tym mówi? Może tylko myśli głośno i jego słowa nie wymagają komentarza.
 - Może Szyszka? – przychodzi mi nagle do głowy i jestem bardzo zaskoczony odwagą swojego stwierdzenia. – Jest inteligentna, na pewno po naszej stronie. Całkiem dobrze walczy.
 - Nie – mówi twardo. Jego głos brzmi tak, jakby sam przed momentem nad tym rozmyślał, jakby przekonywał samego siebie. – Wychowuje kocięta. Nie mogłaby się skupić na obowiązkach Bety. Poza tym, Krzemień nadal pozostaje jej synem. Wątpię, żeby chciała spiskować przeciwko niemu. – wyjaśnia mi cierpliwie a ja znów kiwam głową, uświadamiając sobie, że po raz kolejny to Cedr ma rację a nie ja. Znów się wygłupiłem. Podświadomie kiwam głową i delikatnie kładę po sobie uszy z ogarniającego mnie wstydu.
Wracamy powoli, w całkowitym milczeniu. Każdy nas jest pochłonięty swoimi odmiennymi myślami. Ledwo słyszalny zwykle szelest naszych futer, teraz brzmi wyjątkowo głośno. Przemykamy niewidzialni dla ślepych, ludzkich oczu. Noc zapada już na dobre. Słyszę gdzieś u góry uderzenia skrzydeł sowy, nocnego drapieżcy. Niemal widzę jej wielkie pomarańczowe oczy wyszukujące na ziemi myszy.

Budzę się przed słońcem. Długo nie mogłam wczoraj zasnąć. Długo wpatrywałem się w księżyc o myślałem o tym, co straciłem. Co straciliśmy wszyscy. Nie chodzi tu nawet o przywódcę i jedno z kociąt, ale o… spokój. Leniwie wstaję z legowiska i skoro mam trochę czasu przed rozpoczęciem nauk z Brzozą, dokładnie oporządzam futro. Usuwam z niego zakrzepniętą krew, kurz i małe kamienie. Szybkie pociągnięcia szorstkiego język a łatwością rozczesują rudą połać moich włosów. Na szyi i piersi wyczuwam bliznę. Cienką, wyraźną. Nigdy nie zniknie całkowicie. Na moim ludzkim ciele będzie widoczna, jako delikatne, różowawe widmo prawdziwego znamienia.
Wysuwam się z legowiska. W Obozie widać tylko dwa koty poza mną: drobną koteczkę Akację i jej uczennicę imieniem Stokrotka. Zgodnie kiwają mi głowami a po chwili giną za zakrętem. Z pewnością udają się na nauki w głąb miasta. Budzę Brzozę zwiniętego w kłębek w zakątku młodych kotów. Uciszam jego absurdalne podekscytowane piski.
 - To było TAKIE odważne, Płomyczku! Potwornie się bałem… - jego głosik wyraża wielki podziw.
- To było TAK głupie, Brzozo. Pokazałeś tylko, jak jesteś nieodpowiedzialny. Zakazuję ci rzucać się do walki! W naukach n ie miałeś jeszcze nawet polowania!