poniedziałek, 18 marca 2013

Zdrada vol 3



Szok trwa długo. Niezwykle długo, choć przecież tak naprawdę nie ma się, co dziwić, ze względu na zaistniałą sytuację. Trwamy tak wszyscy w bezruchu, a panuje taka cisza, że słyszę bicie serc otaczających mnie braci. Cedr dalej siedzi przykucnięty, jakby pod jego ciałem dalej leżał przybity do ziemi Skała. Echo przed chwilą minionych wydarzeń mocno bije po pyskach wszystkie zebrane koty. Chcę zareagować, ale nie jestem w stanie robić nic innego, niż toczyć wzrokiem po wszystkich kotach po kolej. Najpierw patrzę na Szyszkę, u której stóp tłoczą się dwa kociaki, zaszokowane odejściem brata. Nie widzę w nich śladu genów Skały. Tak się zdarza, kiedy kotka w czasie rui kopuluje z więcej, niż jednym kotem. Wtedy w jednym, miocie są kocięta dwóch różnych kocurów. Nikt jednak nie uważa tego za coś złego. Nie postrzega się negatywnie takiej kotki. No, chyba, że ma ona stałego partnera, wtedy jest to niemile widziane. Dobrze, że tylko jednemu dziecku Szyszki dostały się geny byłego Przywódcy. No i Krzemienia już tu nie ma. I chyba nie jestem jedyny, który zdaje sobie sprawę, że stalowy kocur nie porwał kociaka bez powodu.
W końcu otępienie przerywa Cedr. Prostuje się i również patrzy na zgromadzonych.
 - Płomieniu, chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy – mówi głośno a jego głos  w całkowitej ciszy wieczoru brzmi, niczym bombardowanie. Ruszam sztywno w jego stronę. W pośpiechu zlizuję odrobinę krwi z piersi.
Szybko oddalamy się od reszty stada. Jestem ciekaw, dlaczego kocur chce odejść tak daleko od nich. Czyżby chciał powiedzieć mi coś, czego reszta nie może wiedzieć? Moje napięcie rośnie. Brunatny kocur zatrzymuje się przy bramie jednego z domków jednorodzinnych. Przepuszcza mnie, żebym pierwszy mógł przecisnąć się pomiędzy prętami bramy. Znajdujemy się na średniej wielkości podwórku, oświetlonym blado sztucznym, białym światłem lampy ogrodowej. Słyszę, jak wzdycha.
 - Zyskaliśmy śmiertelnego wroga. –mówi ponuro, siadając. Robię to samo. Dziś jest pełnia a więc moje rany goją się o wiele szybciej, niż w inne dni. Im Księżyc jest bliżej szczytu nieba, tym łatwiej nam wrócić do pełni zdrowia. Moje serce uderza o wiele mocniej, kiedy słyszę te słowa.. W końcu ktoś mówi to głośno. I było to tak, jakby ów fakt na dobre potwierdził ucieczkę Skały. Jakby wszyscy potrzebowali tego potwierdzenia. Jednoznacznego i nieodwracalnego. Zielone oczy otworzyły się nieco szerzej. Tylko po tym można poznać, że te słowa coś dla mnie znaczą.
 - On wróci – mówię, potwierdzając jego słowa skinieniem głowy. Ku mojemu zdziwieniu, Cedr ledwo zauważalnie kręci głową.
 - Umysł Skały nie jest tak prosty, jak ci się wydaje, Płomieniu. Będzie szukał popleczników. Zabranie Krzemienia miało symboliczne znaczenie. Jak ci się wydaje, jakie? – słucham go i w miarę, jak mówi, nabieram pewności, że do tej pory ani trochę nie znałem tego kocura.
 - Zabrał kocię. Kocięta to zawsze przyszłość stada. To podstawa. – próbuję wydedukować. Tym razem to spojrzenie Cedra mówi mi, że mam rację.
 - Przez wiele księżycy byłem jedynym towarzyszem Skały. Nie opowiadał mi o swoich planach, ale dużo rozmawialiśmy. Wiem, czego się boi i co uważał za niewielkie zagrożenie. Obserwowałem również ciebie. Widziałem, jak na niego patrzysz, jak obserwujesz każdy jego negatywny gest w stronę innych członków. Wiedziałem, że w końcu wybuchniesz… a Skała nigdy nie wiedział, że zbyt pochopnie mi zaufał. – obserwuję jego szeroką mordkę, kiedy mówi. Światło jasnego, jak  nigdy księżyca nadaje jej mrocznego i tajemniczego wyrazu.
 - Więc w nadchodzącej wojnie twoja wiedza będzie dla nas cenna. Jednak Cedr ma niepewną minę i już wiem, że znów się mylę.
 - On już wie, że podzielę się z wszystkimi tą wiedzą. Dlatego zapewne postąpi inaczej, niż byśmy się spodziewali. A to nam jeszcze utrudnia zadanie. Znów mam wątpliwości, czy nie za wcześnie się ujawniłem. Ale nie mogłem pozwolić cię zabić. – teraz dopiero zaczynam rozumieć, dlaczego mój towarzysz jest tak ponury. Zupełnie nie wie, czego ma się spodziewać po swoim wrogu. Spoglądam znów na jego mordkę, w tej chwili zasnutą przez zamyślenie. Zapada między nami ponura cisza. Boję się odezwać. W tej chwili mam dość egoistyczne myśli; interesuje mnie kwestia tego, kto zostanie zastępcą. Oczywistym jest fakt, że Alfą, przywódcą jest teraz mój rozmówca. Zawsze po śmierci/odejściu/abdykacji Przywódcy zajmuje jego miejsce właśnie Beta. Znam co najmniej jednego dobrego kandydata na to stanowisko. To potężny, ubarwiony jak kot bengalski kocur, imieniem Wilk. Jest niezwykle zaprawiony w boju, jest doskonałym strategiem. Jednak Wilk ma jedną, decydującą wadę: nie uznaje kompromisów. Nie umie i chyba nigdy nie nauczy się współpracy.
 - Decyzję dotyczącą Zastępcy podejmę do jutra, kiedy słońce dotrze do szczytu nieba – decyduje,. Jakby słyszał moje myśli. Ja mrużę oczy w zastanowieniu. Po co mi o tym mówi? Może tylko myśli głośno i jego słowa nie wymagają komentarza.
 - Może Szyszka? – przychodzi mi nagle do głowy i jestem bardzo zaskoczony odwagą swojego stwierdzenia. – Jest inteligentna, na pewno po naszej stronie. Całkiem dobrze walczy.
 - Nie – mówi twardo. Jego głos brzmi tak, jakby sam przed momentem nad tym rozmyślał, jakby przekonywał samego siebie. – Wychowuje kocięta. Nie mogłaby się skupić na obowiązkach Bety. Poza tym, Krzemień nadal pozostaje jej synem. Wątpię, żeby chciała spiskować przeciwko niemu. – wyjaśnia mi cierpliwie a ja znów kiwam głową, uświadamiając sobie, że po raz kolejny to Cedr ma rację a nie ja. Znów się wygłupiłem. Podświadomie kiwam głową i delikatnie kładę po sobie uszy z ogarniającego mnie wstydu.
Wracamy powoli, w całkowitym milczeniu. Każdy nas jest pochłonięty swoimi odmiennymi myślami. Ledwo słyszalny zwykle szelest naszych futer, teraz brzmi wyjątkowo głośno. Przemykamy niewidzialni dla ślepych, ludzkich oczu. Noc zapada już na dobre. Słyszę gdzieś u góry uderzenia skrzydeł sowy, nocnego drapieżcy. Niemal widzę jej wielkie pomarańczowe oczy wyszukujące na ziemi myszy.

Budzę się przed słońcem. Długo nie mogłam wczoraj zasnąć. Długo wpatrywałem się w księżyc o myślałem o tym, co straciłem. Co straciliśmy wszyscy. Nie chodzi tu nawet o przywódcę i jedno z kociąt, ale o… spokój. Leniwie wstaję z legowiska i skoro mam trochę czasu przed rozpoczęciem nauk z Brzozą, dokładnie oporządzam futro. Usuwam z niego zakrzepniętą krew, kurz i małe kamienie. Szybkie pociągnięcia szorstkiego język a łatwością rozczesują rudą połać moich włosów. Na szyi i piersi wyczuwam bliznę. Cienką, wyraźną. Nigdy nie zniknie całkowicie. Na moim ludzkim ciele będzie widoczna, jako delikatne, różowawe widmo prawdziwego znamienia.
Wysuwam się z legowiska. W Obozie widać tylko dwa koty poza mną: drobną koteczkę Akację i jej uczennicę imieniem Stokrotka. Zgodnie kiwają mi głowami a po chwili giną za zakrętem. Z pewnością udają się na nauki w głąb miasta. Budzę Brzozę zwiniętego w kłębek w zakątku młodych kotów. Uciszam jego absurdalne podekscytowane piski.
 - To było TAKIE odważne, Płomyczku! Potwornie się bałem… - jego głosik wyraża wielki podziw.
- To było TAK głupie, Brzozo. Pokazałeś tylko, jak jesteś nieodpowiedzialny. Zakazuję ci rzucać się do walki! W naukach n ie miałeś jeszcze nawet polowania!

1 komentarz: