Opuszczając klatkę schodową czuję na twarzy powiew wiatru,
który niesie ze sobą zapach letniego deszczu. Smaga moją twarz a mnie
przechodzą dreszcze. Temperatura odczuwalna wynosi co najmniej trzydzieści
stopni , panuje taka duchota, mam wrażenie, że muszę wdychać dwa razy więcej
powietrza, niż normalnie żeby zaspokoić potrzeby swoich płuc. Na horyzoncie
gromadzą się ciemnogranatowe chmury, grzmiąc co jakiś czas, jakby groziły mi w
swoim języku. Z każdą minutą ich groźba robi się coraz bardziej realna.
Mieniące się różnymi odcieniami żółci i pomarańczu pioruny przecinają ciemną
połać. Staram się porównać je do czegoś zabawnego, żeby nie pozwolić swoim
źrenicom rozszerzyć się ze strachu. Decyduję się na makaron, ale okazuje się on
marną poprawą humoru. Na moje odsłonięte ramiona wstępuje gęsia skórka. Strach
mnie nie ominie. Przynajmniej nie tym razem. Poprawiam dłonie zaciśnięte na
ramiączkach plecaka z gitarą. Obecność instrumentu nieco dodaje mi odwagi.
Biorę głębszy oddech i przyspieszam kroku. Staram się wybrać najkrótszą drogę
do domu. Odgarniam grzywkę z twarzy. Wraz z każdym kolejnym grzmotem czuję się
gorzej. W mojej głowie pojawiają się wizje, które powoli zaczynają przyprawiać
mnie o mdłości. Jest mi wstyd. Mam siedemnaście lat a moje funkcje życiowe
zanikają, kiedy pogoda postanawia wprowadzić nieco elektryczności do naszych
stosunków. Piętnaście minut drogi,
myślę. Za piętnaście minut może być już po wszystkim. Po wszystkim będę leżała
cała mokra pod którąś z parkowych ławek. Boże,
myślę, czemu ja? Czemu dzisiaj? Nigdy
jeszcze burza nie zastała mnie na tworze. Zwykle pilnuję prognozy pogody, nigdy
nie wychodzę na długo z domu w dzień, w który zapowiadane są wyładowania
atmosferyczne. Ciężkie krople deszczu zaczynają rytmicznie opadać na wysuszoną
glebę, chodniki i asfalt, tworząc nieregularne ciemniejsze plamy. Są ciepłe,
ale niosą ze sobą potworne skojarzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz